Czy jesteśmy świadomi wyborów, jakie podejmujemy? Z jednej strony tak — przecież je podejmujemy.
I tu pojawia się pytanie — czy my pewni tego. Bo z drugiej strony to nie wygląda już tak różowo.
Nie na każdego działa to samo. Kiedy miałem swoja pierwsza poważną redukcję (do niej nie raz już wracałem i będzie się ona pewnie jeszcze nie raz pojawiać) na siłowni podszedł do mnie Tomek. Znaliśmy się z widzenia i eventów sportowych. Zadał mi wtedy pytanie — jak Ty to zrobiłeś? Pytanie padło w czasie kiedy miałem już za sobą dość spory zrzut wagi. Odpowiedziałem mu szczerze jakie kroki zostały przeze mnie podjęte, aby uzyskać taki wynik. Zaznaczyłem wyraźnie — że to zadziałało u mnie.
I nie koniecznie to, co u mnie — zadziała u niego.
Tak samo rozmawiałem blisko dwa lata temu z Michałem. Patrząc na niego dziś, widzę doskonale, że to, co działa u niego, nie będzie działać tak samo u mnie i w drugą stronę.
Nie od razu Rzym zbudowano — jak mawia przysłowie. U mnie budowanie świadomości trwało dość długo. Można to w sumie podzielić na kilka części. I są one ze sobą bardzo mocno powiązane.
Zdrowie.
Sporo czasu zajęło mi zrozumienie pewnych zależności miedzy moja waga a zdrowiem. Codzienna obserwacja wagi i robienie notatek jak się czuję, pozwoliło mi na zrozumienie — że jak jestem zdrowy, to zdecydowanie lepiej mój organizm reaguje na redukcję.
Rzeczą, która dla mnie stała się, dużym kamieniem milowym — to sen. Prozaiczna rzecz a efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zamiast spać 5/6 godzin i rano dzień zaczynać kiedyś od energetyków, później od kawy — przestawiłem się na spanie po 7/8 godzin. I tu mała uwaga — kładłem się wcześniej niż kiedyś. Efekt można powiedzieć od ręki — dużo lepsze samopoczucie, większa energia po przebudzeniu. Stąd może do dziś mam tak, że wole rano wstać i mieć z założenia dłuższy dzień niż leżeć w łóżku. A czemu efekt od ręki — zauważyłem, że są rzeczy, do jakich bardzo szybko się potrafię zaadoptować.
Jedzenie i picie.
Dopiero obserwowanie wagi i zapisywanie sobie co jem, pozwoliło mi na to, że dowiedziałem się, jak pewne rzeczy na mnie działają. Od wielu znajomych, którzy spotkali się z dietetykami, słyszałem — że jedną z pierwszych rzeczy, o jaką byli pytani — czy zapisujecie to co jecie? I tu nie chodziło tylko o to, co jedli, ale ile. To samo dotyczyło picia. W sieci można znaleźć pewnego mema o mnie więcej takiej treści:
Wypicie 4 dużych piw wieczorem nie jest problemem.
Problemem jest wypicie 2 litrów wody w ciągu dnia.
Zbierając te informacje i obserwując siebie, widziałem, jak to wszystko na mnie wpływa. I co nie mniej ważne a istotne — widziałem, jak to wpływa na moje treningi.
Aktywność.
Różne rodzaje aktywności różnie na mnie działają. Jedne sprawiają mi mega frajdę np. rower i orbitrek. Inne są dla mnie obojętne np. spacer. Ale są i takie co mnie totalnie wkurzają np. bieżnia.
Z racji miejsca, gdzie mieszkamy, a co za tym idzie moich najczęstszych kierunków jazd rowerem, mimo że lubię jeździć — jest coś, co mnie wkurza — dość znaczna ilość narodu, który wpadł na ten sam pomysł co ja i poszedł jeździć. Nie jestem samolubnym człowiekiem, że ja idę jeździć, to inni mają sobie wyszukać inne zajęcie albo miejsce na ten czas. To tak nie działa. Tu chodzi o coś innego. Nie mam nic przeciwko innym użytkownikom ścieżek rowerowych. O ile wiedzą, do czego one są i jak ich używać.
A z tym jest różnie. A czemu bieżnia mnie wkurza? Bo zanim mój stan pozwoli mi na bieganie nawet w formie truchtania — to jeszcze daleka droga. A samo chodzenie do mnie nie przemawia. Jak mam chodzić to wole iść na dwór. Niestety czasem pogoda nie pozwala albo są inne uwarunkowania i przeszkody. Stąd jeśli mogę to wolę orbitreka niż bieżnie.
Jeśli już mam na to przestrzeń. Kurde to brzmi mega sztucznie. Po staremu będzie lepiej. Jeśli już mam czas na aktywność — pod tym hasłem będzie wszystko, co jest na dworze czy w siłowni — to dobieram tak aktywność, aby grała ona z moją aktualną kondycją fizyczną, psychiczną i warunkami dookoła.
Obserwacja.
I tu w tak naprawdę pojawia się sendo całej zabawy — oczywiście w moim przypadku. Bazując na swoim doświadczeniu, jakie zdobyłem, pracując jako analityk, wiedziałem mniej więcej co będzie mi potrzebne do analizowania informacji o swoich postępach. Tu też duża zasługa mojej redukcji, gdzie sporo się o sobie nauczyłem.
No ale co z tego, że ja wiem, czego potrzebuje do analizy. To trzeba jakoś zdobyć, ułożyć, przetworzyć, wygenerować jakiś wynik.
Ze zdobyciem nie było problem. Bo w końcu to są moje informacje ;-).
Ale z kolejnymi etapami już było gorzej.
I tu w surkus przyszło moje doświadczenie w IT.
Zaczęło się od Excela — jednego z moich ulubionych programów do wszelakiej maści tabelek i tym podobnych. Jednak z czasem przestał mi on wystarczać. I tu zaczęło się kombinowanie — jak to zrobić, aby się nie narobić a zarobić. To jedna rzecz — a druga taka, że wszystkie dane miałem zapisane na swoim dysku. A od czasu do czasu zachodziła potrzeba posiadania ich w innym miejscu. Początkowy wystarczał do tego pendrive. Później chmura. Ale nadal nie było to do końca to. I jak to w życiu zwykle bywa — przypadek sprawił, że rozwiązanie się prawie samo pojawiło. Tym przypadkiem była zmiana licencji Office 365 w pracy z wersji desktopowej na chmurową. Okazało się, że da się pracować i to nawet sprawnie.
Mając już pewne rozpoznanie terenu — poszło, można by powiedzieć z górki.
Wykorzystałem na swoje potrzeby — Arkusze Googla.
Kilka wieczorów dłubania, wkurzania się na siebie i powoli zaczęły powstawać rzeczy, jakie teraz ułatwiają mi zbieranie potrzebnych informacji.
Do opracowania został ostatni etap, jaki można rozwiązać w dwojaki sposób — albo zrobię automatyzację, która z kilku źródeł zbierze informacje i wygeneruje wynik w pożądanej formie — albo zrobię jeszcze jedno podejście i przerobię źródła zbierania informacji (obecnie Google Forms) na taki, aby wszystko było w jednym miejscu (teraz mam to rozdzielone na kilka formularzy)
Weryfikowanie informacji.
W obecnie dobie błyskawicznego dostępu do informacji popełniamy nieświadomie, świadomie też, błąd nie weryfikując informacji. Uruchamiamy ulubioną przeglądarkę internetową, ładujemy ulubioną wyszukiwarkę, wpisujemy to co nas interesuje — i czytamy. Do tego momentu wszystko idzie jak z płatka. Zgodnie z Biblią, Koranem i komiksami Kajko i Kokosz. A gdzie są więc te schody? Ano w tym, że przeczytamy jeden, no może dwa artykuły — i nie podejmujemy próby poszukania źródła alternatywnego. Czy też w drugą stronę — rozmawiamy z narzędziami OpenAI — i nie sprawdzamy co on nam podaje. I tym oto magicznym sposobem część z naszego społeczeństwa wierzy w jakieś bajki, duchy czy inne zabobony, czy inne eliksiry.
W kwestii naszego zdrowia nie ma drogi na skróty. Są osoby, które chcą mieć już, teraz, natychmiast. A to się tak nie da. W pewnych kwestiach sam taki kiedyś byłem. Z czasem nabrałem dystansu i pokory. Obecnie staram się (i nie mówię, że mi to zawsze wychodzi) podejmować przemyślane decyzje — gdzie dwa jak nie trzy razy się nad danym tematem zastanowię. Zaznaczę, że to odnosi się tylko do tych rzeczy, które tego wymagają — bądź powinny być tak rozwiązane.
Fundamenty.
Fundamentem tego wszystkiego stały się moje notatki. Z początku w wersji papierowej, później w wersji elektronicznej (szkoda, że nie mam kopii tych danych z tamtego czasu — straciłem przez własną głupotę podczas awarii jednego z dysków w serwerze), co pozwalało na szybką analizę.
Dziś do zbierana danych o sobie mamy ogrom narzędzi. Można to nadal zapisywać w pamiętniku, na kartkach, opakowaniach po kakao (Krzysztof Baranowski w książce — Drona na Horn — opisywał sytuację, gdy nie miał nic pod ręką do zapisania informacji — użył opakowania po kakao), w zasadzie na czymkolwiek. Można to nawet sobie stukać młotkiem na glinianych tabliczkach. W dobie wszechobecnej elektroniki, arkuszy kalkulacyjnych czy sztucznej inteligencji możliwości analizy zebranych przez nas danych są bardzo duże.
Pracując swojego czasu u jednego z telekomów, (to dawne czasy) rozmawiałem z jednym ze specjalistów od hurtowni danych — Krzyśkiem. Zeszliśmy na temat dorobienia jakiegoś „klocka” w danej gałęzi, z jakiej wyciągaliśmy z Dominikiem dane na swoje potrzeby. Okazało się wtedy, że dla danej X (niech to będzie wartość, powiedzmy wymyślona typu rok urodzenia), można wygenerować ogrom różnego rodzaju danych.
Bazując na tym, korzystajmy z dobrodziejstwa techniki, elektroniki. Jednak należy to robić z głową. Niech to będzie dla nas narzędzie wspomagające. Obyśmy tylko nie używali tych rzeczy bezrefleksyjnie. Bo naszego zdrowia z wiekiem nie da sie, tak łatwo naprawić. Tu nie ma kombinacji CRTL+Z.
