Nie samą pracą człowiek żyje.
Tak samo nie tylko trening i dieta.
Gdzieś w tym wszystkim trzeba zachować równowagę.
Nie zawsze to się udaje — ale bez niej to wszystko kiedyś się rozsypie.
Już od jakiegoś czasu chodził nam po głowie wyjazd w tamtą stronę. Jednak jak to bywa — zawsze coś nam stało na drodze:
– brak czasu
– brak urlopu w pracy
– pogoda
– fundusze
– samochód
– inne
Tym razem padła decyzja, że jedziemy.
Szybkie dogranie rezerwacji w miejscach, gdzie chcieliśmy spać — i nie wyszło do końca, tak jak chcieliśmy. No dobra w takim razie czas na plan B i szukamy dalej. Nie ma co się poddawać jak już padła decyzja, że jedziemy. I tak po dosłownie chwili kombinowania mamy drugą miejscówkę.
Zostało do ogarnięcia kilka tematów i tu z pomocą przyszli nasi przyjaciele — jedni zaopiekowali się naszymi kotami na czas wyjazdu, inni nas przenocowali w drodze do Bieszczad (w sumie kto jedzie z Gdańska w Bieszczady przez Kraków??). Na koniec jeszcze tylko informacja w pracy — nie ma mnie, jestem offline i można jechać.
I tu zaczęła się magia. Taka, na jaką czekaliśmy.
Przez cały okres naszego wyjazdu (w sumie przejechałem ponad 2 tys. kilometrów) zagrało dosłownie wszystko, co mogło zagrać i dać nam tak potrzebna odskocznie, aby mieć tę równowagę.
Pogoda, co widać na zdjęciach, zrobiła ukłon w naszą stronę, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć Bieszczady w kolorach Złotej Polskiej Jesieni.
Miejsca, jakie odwiedziliśmy, otworzyły nam głowy, na pomysły co i gdzie można tu jeszcze zobaczyć.
Mimo że pogoda była super, to nie było aż tak dużo ludzi i wiele rzeczy oglądaliśmy w spokoju i ciszy — bez tłumów, bez wrzasków, na spokojnie i w swoim tempie. A to dużo daje.
Pozostał pewien niedosyt. Ale to dobrze — będzie co zwiedzać następnym razem. Jest tu tyle ciekawych rzeczy i miejsc, że będzie to na kilka wyjazdów.
A tu kilka zdjęć mojego autorstwa z drona





A tak żegnaliśmy się z Bieszczadami.

Kiedyś tu jeszcze wrócimy.