Wykluczenie, margines

Wykluczenie, margines

Już od jakiegoś czasu dostrzegałem pewne ruchy, pewne zdarzenia, pewne sytuacje. Ignorowałem je. Dlaczego? Bo uznawałem, że to normalne.

Zaczęło się bardzo prosto.
Od drobnego gestu, jakiejś pierdoły.
Coś miało być, a nie było kupione — jakiś drobiazg. W sumie coś, co zasadniczo nie wpływa na życie w domu — stanowi jakiś drobny nawet nie problem a wzruszenie ramion — nie ma, to nie ma.

Jednak to zaczęło eskalować. I tak zaczęło się od drobiazgów.
I tak powoli doszło do sytuacji, gdzie jestem w tej chwili.

Mamy święta.
Czas, kiedy przez kilka dni sklepy są zamknięte i trzeba mieć delikatny zapas jedzenia i innych rzeczy — aby nie było awarii — że czegoś nie ma w domu, a jest potrzebne.
Może też warto by było sprzątnąć mieszkanie. Nie mówię o robieniu z niego laboratorium biochemicznego, gdzie wszystko ma być sterylne. Ale samo sprzątnięcie. Odkurzenie, starcie kurzy, może wywalenie rzeczy, jakie są zbędne, albo wreszcie schowanie tego, co leży od pół roku na widoku, a miało być na chwile.

Tak jak już wcześniej pisałem — partnerstwo — to podział obowiązków.
Jedn i druga strona coś wkłada w to.

A jak jest teraz u mnie na prawdę?

Partnerstwo — nie istnieje. Nie ma.
Po mojej stronie — wynoszenie śmieci.
Po mojej stronie — sprzątanie
Po mojej stronie — koty (kuwety, żwirek)
Po mojej stronie — pranie

Zakupy to jeszcze może nie do końca po mojej stronie — jednak o ile te, co ja robię, są dla nas, to inne są jednostronne.

Straszne jest bycie zepchniętym na margines.
Straszne jest bycie wykluczonym.

Zostałem sprowadzony do roli służącego, lokaja, niewolnika, taksówkarza.

To nie jest życie razem, wspólnie — a jest to życie bok.