Samotność — jest zła czy dobra?

Samotność — jest zła czy dobra?

Jak mawia moja koleżanka — u Ciebie zawsze są dwa dwie strony. A czasem ten sam kij ma więcej niż te przysłowiowe dwa końce.

Temat stary jak świat, ale kiedy wrzucimy go w kontekst siłowni i odchudzania, nagle nabiera zupełnie nowych barw. Bo powiedzmy sobie szczerze: redukcja wagi i treningi potrafią być podróżą samotnika. I to nie zawsze w złym sensie.

Samotność jako wróg

Wyobraź sobie, że zaczynasz redukcję. Chcesz zgubić kilka (albo kilkanaście) kilo, czujesz zapał, kupujesz karnet na siłkę. Pierwsze dni są okej, ale potem… no właśnie. Znajomi jedzą pizzę, piją piwo, wrzucają fotki z imprezy, a Ty siedzisz z miską ryżu i kurczakiem. Brzmi znajomo? To jest ta samotność, która potrafi wgryźć się w głowę.

Na siłowni też bywa ciężko. Patrzysz na grupki chłopaków trenujących razem albo dziewczyny, które wparowały z koleżankami i robią sobie nawzajem fotki w lustrze. A Ty? Sam. Z butelką wody i planem treningowym w telefonie. I tu właśnie zaczyna się to uczucie: „czy ja na pewno idę dobrą drogą?”.

Problem z samotnością na redukcji jest taki, że łatwo wpaść w zwątpienie. Nie masz kogoś, kto Cię zmotywuje, kto powie: „dawaj, nie odpuszczaj, jeszcze dwa powtórzenia!”. Sam musisz być swoim trenerem mentalnym, a to trudniejsze niż martwy ciąg na ciężarze własnego ciała.

Samotność w diecie potrafi też męczyć społecznie. Ile razy można odmawiać ciasta u babci albo mówić kumplom: „nie, nie idę na kebsa, mam swoją owsiankę”? Z czasem czujesz się jak odludek, a to może prowadzić do frustracji, a nawet rezygnacji.

Samotność jako sprzymierzeniec

Ale — i tu robi się ciekawie — samotność potrafi być też złotem. Serio. Bo kiedy ćwiczysz sam, nagle masz pełną kontrolę. Nie musisz się dostosowywać do kumpla, który zawsze się spóźnia. Nie tracisz czasu na gadki-szmatki między seriami. Możesz zrobić trening szybciej, dokładniej i tak, jak Tobie pasuje.

Na redukcji samotność też daje przewagę. To Ty decydujesz, co jesz i kiedy. Nikt Ci nie mówi: „chodź, zrób cheat day, kto by się przejmował”. Sam budujesz swoje nawyki. I wiesz co? Właśnie wtedy odkrywasz, ile tak naprawdę jesteś wart. Bo jak dasz radę sam, to znaczy, że masz w sobie naprawdę mocny charakter.

Samotność bywa też najlepszym nauczycielem. Na treningu masz czas, żeby wsłuchać się w swoje ciało. Czujesz każdy mięsień, każdy ruch. Nie zagadujesz, nie rozpraszasz się, tylko skupiasz na sobie. To trochę jak medytacja, tylko z hantlami.

A kiedy siedzisz wieczorem i zamiast pizzy wybierasz sałatkę, to wiesz, że ta decyzja była Twoja. Nie dlatego, że ktoś patrzył, nie dlatego, że grupa Cię motywowała. Ty sam podjąłeś wybór. I to daje poczucie siły, którego nikt Ci nie zabierze.

Więc jak to w końcu jest?

Samotność na redukcji i w treningach to taki miecz obosieczny. Z jednej strony potrafi ciągnąć w dół, odbierać radość, a czasem nawet podcinać skrzydła. Z drugiej — jeśli dobrze ją wykorzystasz, może stać się Twoim turbo doładowaniem.

Najważniejsze to znaleźć balans. Bo nie chodzi o to, żeby całkowicie odcinać się od ludzi. Super jest mieć wsparcie znajomych albo partnera treningowego, który czasem Cię podciągnie. Ale warto też polubić swoją samotność. Bo na końcu dnia to Ty jesteś odpowiedzialny za to, ile powtórzeń zrobisz i co wrzucisz na talerz.

I może właśnie w tym tkwi sekret: samotność sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. To narzędzie. A od Ciebie zależy, czy użyjesz jej do zbudowania swojej siły, czy pozwolisz, żeby stała się wymówką.