Napoje energetyczne — przez pewien okres mojego życia to było coś, co na równi z napojami słodkimi piłem w dużych ilościach.
Przez zarywanie nocy szukałem czegoś, co pozwoli mi na normalne funkcjonowanie w ciągu dnia.
A i sama praca, jaką wtedy wykonywałem, wymagała pełnego zaangażowania.
Zaczęło się niewinnie — jakiś jeden energetyk (firmy już nie pamiętam) tak na poprawę mocy.
Jakie było moje zdziwienie, jak to zadziało. I zasmakowało.
A gdzie w tym wszystkim kawa?
Oczywiście, że też była. Z niej nie zrezygnowałem. O nie.
Energetyki miały być uzupełnieniem.
Bo na kawę nie zawsze był czas i możliwości.
A energetyk — zawsze można było mieć pod ręką.
Mały, zgrabny, zawsze się dało to zapakować do plecaka, torby czy nawet w kieszeń spodni.
I co wtedy było ważne — mała jego objętość dawała to, że piło się go na raz.
Czasem na tak zwany hejnał — duszkiem do dna.
Powoli stawało się to rutyną, że podczas zakupów w koszyku/wózku lądowały energetyki. Na początku jedna, dwie sztuki. Potem kilka. Maksymalnie chyba koło 10 sztuk kupowałem — ale to już starczało na jakiś czas.
Samo zrywanie z nimi przychodziło z problemami.
A zaczęło się od tego — że przestały one na mnie działać.
Albo piłem je nie w tym momęcie kiedy one jeszcze powinny dać efekt.
I tak powoli przestawałem je pić — nie było to z dnia na dzień.
I, mimo że były one w pewnym momencie nieodłączną częścią mojego dnia, to udało mi się je odstawić.
Dziś nie ukrywam tego, że raz na jakiś czas wypije jakiegoś energetyka — ale tutaj pilnuje się, aby nie było to za często i staram się, aby był on mimo wszystko bez cukru. Te słodzone przestały mi smakować.
Staram się to robić zdroworozsądkowo.
