Coś, co kiedyś uwielbiałem — dziś nie przepadam za nim.
O ile miałem problem z dobrym ugotowaniem ryżu, to z makaronem nigdy nie było tego problemu.
Za dzieciaka makaron był zawsze na wszystkich wyjazdach — czy to z przyczepą i namiotem, czy to na rejs po Mazurach, czy nawet normalnie w domu. I nie tylko w postaci wypełniacza do zupy — ale też jako zamiennik dla ryżu czy ziemniaków.
Przez pewien czas moim ulubionym daniem był makaron z żółtym serem i boczkiem (albo podsmażoną kiełbaską pokrojoną w kostkę) – totalna bomba kaloryczna.
Do tego wszelakiej maści makarony coś jak carbonara — też często to gościło.
A makaron z Kurczakiem — mniam, mniam — pychota.
No tak, ale to wszystko miało swoją cenę.
Dlaczego go odstawiłem?
W zasadzie z dwóch powodów:
– bo to była potężna dawka pustych kalorii
– bo po makaronie zatrzymuje mi się od groma wody w organizmie
Zawsze jak jadłem coś z makaronem — to następnego dnia rano waga zawsze dawała +1, a nawet +2 do wagi. A, że w tamtym okresie mojego życia nie było zbyt dużej aktywności — to nie miałem gdzie przepalić tej nadwyżki kalorii — co prowadziło to zmian w szafie raz na jakiś czas.
I kolejna rzecz — miałem opuchnięte nogi poprzez zatrzymaną wodę.
Dziś staram się go unikać.
No, chyba że jest w zupie — to jeszcze przejdzie. Ale do drugiego dania to już nie bardzo.
A dwa, że znowu wycinam węgle z jedzenia.
