Było w sumie tak, że eto czasu na trening poranne nie było. Za dużo się działo.
Jednak w ostatnim czasie staram się w miarę regularnie chodzić na siłownie bądź uprawiać inna aktywność — choćby nawet głupi spacer. Rower traktuje jako normalny trening.
Wieczorem podczas robienia porządków i przygotowywania się z rzeczami na następny dzień uświadomiłem sobie — że albo trening rano, albo nie będzie żadnego. Tak się dzień niestety układał, że po pracy całe popołudnie miałem już tak zaplanowane — że już nic się nie dało wcisnąć.
A, że nie jestem zwolennikiem chodzenia na późne treningi, to stwierdziłem, że może by tak — znowu rano wpaść na siłownie.
Szybka pobudka rano, pomiar ciśnienia, ważenie, ogarnięcie się (tu dużo dało wieczorne przygotowanie) i tuż po 6 rano zameldowałem się na siłowni.
Mało ludzi, każdy zajęty swoim treningiem, nikt nikomu nie przeszkadza — normalnie bajka.
Szybki prysznic (tu też plus, bo jest całkiem przyzwoite ciśnienie) i można było jechać do pracy.
Patrząc z perspektywy czasu — chyba mi brakowało tych porannych treningów.
Dzień był jakiś taki inny. W pozytywnym tego słowa znaczeniu.