Tak jak dziś. Wywołane przez … w zasadzie to nie wiem. Czasem takie chwile wywołuje sytuacja, czasem coś innego. Nie zawsze na to się da przygotować. Na zjazd. Na zjazd emocjonalny.
Mimo tego, co już a mną (a jest tego, powiedzmy coś koło 18 kg w dół) to miewam dni takie, że mam totalny zjazd emocjonalny.
W takich chwilach nie ma znaczenia, co się dzieje dookoła.
Wystarczy chwila.
Wystarczy emocja.
Wystarczy wspomnienie.
I cały misterny świat, jaki mam — idzie w pizdu.
Czasem na pewne rzeczy jestem w stanie się przygotować — wiem, że mnie coś będzie czekać. Wtedy ten ból jest, ale mniejszy. Łatwiej go opanować. Najgorsze są te momenty — kiedy uderza z nienacka.
Mimo iż mam w ostatnim czasie bardzo dużo dobrych chwil, uczuć i wspomnień — dopada mnie coś takiego. Wtedy rozkłada mnie totalnie. Nie odcina od życia. Nie. Jednak emocjonalnie wysysa tak, że trochę czasu trwa, zanim się pozbieram.
Uciekam wtedy.
Nie zawsze się udaje.
Jeśli mogę — to uciekam.
W muzykę.
W trening.
Nie w pisanie. Nie jestem w stanie wtedy pisać.
Zakładam słuchawki i puszczam YT. Leci to wtedy na pełen regulator.
Uśmierza ból. Raz szybciej, raz wolniej.
Jeśli mogę, uciekam na trening.
Są takie tygodnie, że mam po 6 treningów w tygodniu — gdzie sam jestem orędownikiem trybu 1 na 1 – czyli trening, a potem regeneracja. Idę się tam zaorać. Tak na maksa.
Czasem przechodzi w czasie treningu.
Czasem przechodzi w czasie sauny.
Jak nie przejdzie w czasie treningu czy sauny — to po takim zamordyzmie nie mam już siły na cokolwiek.
Pozwalam wtedy, aby płynąc z nurtem.
Jednak są takie zjazdy, że ani trening, ani sauna, ani muzyka tego nie łagodzą.
Tym razem pomogła rozmowa z przyjacielem.
Dziękuję mu za to.