Otyłość — teraźniejsza choroba cywilizacyjna czy lenistwo?

Otyłość — teraźniejsza choroba cywilizacyjna czy lenistwo?

Temat otyłości przewija się wszędzie: w telewizji, w gazetach, w internecie, nawet przy niedzielnym obiedzie ktoś rzuci: „A wiesz, że w Polsce już prawie co drugi dorosły ma nadwagę?”. I wtedy zaczyna się klasyczna dyskusja: czy to wina tego, że żyjemy w czasach, gdzie wszystko mamy podane na tacy i chorujemy jako społeczeństwo, czy może po prostu jesteśmy za leniwi, żeby ruszyć cztery litery z kanapy?

No i prawda, jak to zwykle bywa, leży gdzieś pośrodku. Sam patrząc po sobie, widzę, że z jednej strony była to wina „cywilizacji” a z drugiej mojego lenistwa czy też bardziej wygodnictwa.

Otyłość jako choroba cywilizacyjna

Nie ma co się oszukiwać – świat, w którym żyjemy, nie sprzyja szczupłym sylwetkom. Jeszcze nasi dziadkowie pracowali w polu, chodzili wszędzie pieszo, a samochód to był luksus na wyjątkowe okazje. Teraz? Wstajemy rano, siadamy w aucie, podjeżdżamy pod pracę, osiem godzin w fotelu, potem wracamy i… znowu fotel. Tyle że przed telewizorem albo komputerem. Czasem laptop na kolanach na łóżku. A jak nie komputer — to telefon albo tablet.

Do tego dorzućmy jeszcze jedzenie. Nie musisz się natrudzić, żeby mieć pizzę pod drzwiami w 30 minut. A batonika, chipsy czy energetyka kupisz szybciej niż kilogram jabłek, bo to stoi od razu przy kasie i jeszcze kusi kolorowym opakowaniem. Organizm ludzki ewolucyjnie nie jest przygotowany na taki zalew kalorii i cukru, więc nic dziwnego, że brzuszki rosną jak na drożdżach.

Lekarze nie bez powodu mówią o otyłości jak o epidemii. Ona ciągnie za sobą cały wagon problemów: cukrzycę, nadciśnienie, chore serce, problemy ze stawami. To nie jest tylko kwestia wyglądu czy tego, że spodnie się nie dopinają. To realna choroba, która skraca życie.

Otyłość jako efekt lenistwa

Ale nie oszukujmy się – w wielu przypadkach nie chodzi tylko o cywilizację. No bo kto każe nam codziennie wcinać fast foody, popijać colą i spędzać pół dnia przed Netflixem, YouTubem czy innym serwisem streamingowym? Tak, świat kusi, ale ostateczny wybór jest nasz. I tu właśnie wchodzi temat lenistwa.

Często słyszę: „Nie mam czasu na sport”. A potem ten ktoś zna na pamięć wszystkie seriale z ostatnich lat. Czas się zawsze znajdzie, tylko trzeba go inaczej poukładać. Druga wymówka: „Zdrowe jedzenie jest drogie”. Pewnie, że jarmuż z hipermarketu kosztuje więcej niż paczka chipsów, ale kurczak z ryżem i warzywami wcale nie rujnuje portfela, a jest o niebo lepszy niż burger XXL.

Z lenistwem wiąże się też taki dziwny mechanizm: odkładanie na później.
Od jutra dieta.
Od poniedziałku siłka
Od nowego roku zmieniam swoje życie.
I tak mija tydzień, miesiąc, rok.
A waga rośnie.

Redukcja i trening – czyli jak wyjść z błędnego koła

Pytanie brzmi: co zrobić, jeśli faktycznie chcemy coś zmienić?
Nie trzeba od razu rzucać się na głęboką wodę i trenować jak zawodowy kulturysta. Na początek wystarczy spacer. Serio – codziennie pół godziny marszu może, zrobić więcej niż myślisz. Potem można dorzucić jakieś lekkie ćwiczenia w domu, aplikacje treningowe, rower, basen. Najważniejsze, żeby ruszać się regularnie, a nie zrywami. I to jest to, z czym mam ostatnio problem. Z jednej strony wiem doskonale co mam robić — a z drugiej, nie mam siły. Czas jeszcze znajdę. Ale chęci, motywację, aby ruszyć dupę, to już jest ciężej.
Jeśli chodzi o jedzenie – tu też nie chodzi o katowanie się dietą cud, gdzie jesz tylko sałatę i pijesz wodę z cytryną. Lepiej zacząć od prostych rzeczy:
– mniej słodzonych napojów — zaliczone,
– więcej wody — było mało, jest więcej — jeszcze trochę i będzie dobrze,
– trochę mniej fast foodów — zaliczone,
– trochę więcej warzyw i białka — zaliczone.

Efekty nie przyjdą po tygodniu. Ale po miesiącu, dwóch zobaczysz różnicę. I nie tylko w lustrze – poczujesz więcej energii, lepszy sen, mniej zadyszki przy wejściu po schodach.
I tak to widać — nie zawsze od razu. Bo organizm potrzebuje czasu na adaptacje.

Czyli jak to w końcu jest?

Otyłość to trochę choroba cywilizacyjna, bo żyjemy w świecie, który sprzyja tyciu. Ale to też trochę lenistwo, bo mimo tego, że mamy świadomość, co nam szkodzi, często wybieramy drogę na skróty. Kluczowe jest, żeby przestać szukać wymówek i zacząć działać.
Bo tak naprawdę każdy z nas ma wybór: albo dajemy się ponieść wygodzie i ryzykujemy zdrowiem, albo stopniowo wprowadzamy zmiany i odzyskujemy kontrolę nad swoim ciałem.
A najlepsze jest to, że naprawdę nie trzeba wielkich rewolucji. Wystarczy zacząć małymi krokami – od szklanki wody zamiast coli, od spaceru zamiast kolejnego odcinka serialu. I nagle się okazuje, że to, co wydawało się niemożliwe, staje się codziennością.