Od poniedziałku nie pije. Albo od stycznia idę na siłownię. Od jutra zacznę się zdrowo odżywiać.
Jasne, ile to raz widziałem sam po sobie.
I co? I nic. Dupa.
Wiele razy sam mówiłem sobie, zacznę od jutra, od poniedziałku idę na siłownię, od 1 dnia następnego miesiąca wjeżdża dieta. I …. i tak zostawało przez może tydzień, dwa.
Potem zawsze coś się psuło — brak chęci, brak motywacji, brak siły, brak …. w zasadzie tu można wstawić cokolwiek.
Patrząc teraz na to co mam w swoim otoczeniu — też nie mam siły (ochoty) na treningi. I mimo tego staram się to rekompensować odpowiednią ilością kroków, jakie robię w ciągu dnia – 10k to minimum, 15k to optymalnie, a 20k to już jest dobry dzień.
Do tego staram się trzymać „czystą michę”.
Dzięki temu waga, mimo że się waha — to nie buja się jak gibon na lianie — tylko delikatnie sobie skacze raz w górę, raz w dół. Jednak całość mieści się w granicach rozsądku.
A co do zaczynania w danym momencie.
Sam sobie pluje w brodę, że nie zacząłem robić tego wszystkiego wcześniej — tylko z jakiś powodów odkładałem na dalszy plan, na przyszłość.
Na pewne przeczy, nie ma dobrego momentu, aby zacząć.
Po prostu trzeba ruszyć temat i tyle.
Im później, tym gorzej, tym trudniej.
A to wszystko przypomina mi ten kabaret: